Drwal konferansjer vs stolarz MC
[przeczytanie tego wpisu zajmie Ci… 5 minut]
Z prowadzącym wydarzenie i mistrzem ceremonii (z ang. Emcee lub MC — Master of Ceremony) jest jak z drwalem i stolarzem. Każdy z nich zajmuje się drewnem. Obaj muszą mieć odpowiednie doświadczenie i kompetencje. Każdy z nich musi jednak traktować swój materiał inaczej — z należną uwagą, lecz odmienną techniką. Tak samo jest z konferansjerami. Jak więc zostać dobrym mistrzem ceremonii? Dobrym prowadzącym?
źródło:
Na wstępie warto określić kim jest konferansjer, a kim mistrz ceremonii lub prowadzący. Konferansjer, to osoba, która dokładnie wie co i kiedy powiedzieć. Zna scenariusz, niemal kurczowo się go trzyma. Zna każdy kolejny krok imprezy, jest dobrze przygotowany. Spontaniczność jest mu niemalże obca.
Całkiem inaczej działa mistrz ceremonii lub prowadzący. Doskonała okazja, by obserwować kunszt jednego z najlepszych w naszym kraju prowadzących, nadarzyła się podczas gali Europejskich Nagród Filmowych we Wrocławiu w 2016 roku. Pan Maciej Stuhr, jak cała Polska pisała, wykazał się wybitną umiejętnością reagowania w czasie rzeczywistym na to, co działo się na scenie. Pojawiające się co rusz drobne potknięcia, gafy oraz sytuacje wpływające na scenariusz imprezy, były instynktownie komentowane (i dzięki temu ratowane) przez Stuhra w sposób elegancki i humorystyczny. Dokładnie tak powinien zachowywać się mistrz ceremonii. Jednak, czy na pewno wszystko było aż tak spontaniczne?
Sztuki reagowania na odstępstwa od zaplanowanego wcześniej przebiegu wydarzenia, można się w pewnym stopniu nauczyć. Poniżej znajdziesz 7 rad, które pomogą Ci zrozumieć swoją rolę oraz stać się gospodarzem wydarzenia, którego wszyscy będą słuchali z zaciekawieniem. A żeby lepiej się czytało, rady będą napisane w pierwszej osobie. Dlaczego? Bo sam je stosuję!
1. Na dzień dobry… nie mówię dzień dobry!
Wchodzę na scenę, patrzę na widownię i… pani w drugim rzędzie szuka chusteczek w torebce, pan w rzędzie ósmym macha do żony, która właśnie wraca z szatni. W tle słychać trzeci gong, wzywający na salę. Dwaj dwudziestoparoletni kawalerowie dalej scrollują news feed, a po schodach w górę i w dół biegają trzy siedmioletnie dziewczynki w uroczych tiulowych tutu.
Zaczynam: „Szanowni państwo, zanim rozpoczniemy koncert, mam dla państwa jeden komunikat. Proszę spokojnie zająć swoje miejsce. Startujemy za niespełna 4 minuty.” Kiedy tak rozpoczynam wydarzenie, jestem fair wobec odbiorców — daję im kilka sekund na zebranie myśli i przekazuję konkretną informację: proszę ich o 4 minuty uwagi.
2. Nie jestem gwiazdą — jestem gospodarzem.
Zarówno małżeństwo z ósmego rzędu, jak i młodzi panowie, którzy (mam nadzieję) wyciszyli już swoje telefony, nie przyszli tutaj dla mnie. Przyszli w określonym celu — odebrać nagrodę, wysłuchać koncertu lub zobaczyć premierowo najnowszy film Agnieszki Holland.
Kiedy jestem na scenie, owszem skupiam całą uwagę widowni na sobie, lecz jestem tu po to, by wszystko poszło zgodnie z planem. Mam przygotować publiczność na to, na co tak naprawdę czekają. Jednak będąc dobrym gospodarzem, chcę ich uprzejmie przywitać.
3. Mój nastrój i osobowość nadaje imprezie ton.
Występując publicznie nie mogę być zły, smutny i zmęczony. Publiczność od razu wyczuje negatywne emocje. Tak działa nasz układ limbiczny (połączenie struktur mózgu oraz innych części układu nerwowego, które regulują nasze emocje). Każdy z nas potrafi rozpoznać emocje uniwersalne, czyli strach, gniew, pogardę, wstręt, radość, smutek i zdziwienie. Dzięki wzrokowi i słuchowi robimy to niemal bezbłędnie.
Dlatego też zanim wejdę na scenę biorę dwa wdechy, uśmiecham się (oczami! Oczami również można się uśmiechać!) i pewnym krokiem przemierzam drogę do mikrofonu. Muszę przecież zainteresować dziewczynki w tiulowych tutu.
4. Nie jestem komikiem — nie opowiadam żartów. Nie jestem aktorem — nie odgrywam dramatu.
Kluczem do zainteresowania publiczności nie są wcale żarty, ani wyreżyserowane zachowania. Kluczem do serca i umysłu słuchacza jest autentyczność.
Nawet jeśli nie jestem ekspertem w dziedzinie biotechnologii rolniczej (prowadziłem imprezę dla biologów, zajmujących się zaawansowaną genetyką roślin), dla odbiorców ważne jest, żebym mówił z przekonaniem. Najgorszy pomysł, jaki mógłby mi przyjść do głowy, to opowiadanie semiinteligentnych żartów branżowych. Może okazać się, że pani z drugiego rzędu, którą wypatrzyłem na początku, szuka chusteczek, bo popłakała się nie ze śmiechu… Będąc konferansjerem wchodzę w pewną rolę, jednak wiem, gdzie leży granica między zbędnym przymilaniem się, a byciem po prostu zabawnym. Zabawnie komentować można — ale wszystko z umiarem.
5. Mikrofon to moje narzędzie pracy. Pilnuję czasu.
Kiedy przychodzi ten moment, że jako prowadzący przekazuję głos komuś innemu, muszę liczyć się z tym, że osoba wchodząca na scenę może poczuć wiatr w żaglach i mówić za długo albo kompletnie nie lubi występować publicznie i zacznie się jąkać. To dlatego liczy się doświadczenie i wyczucie.
Przede wszystkim, nie odchodzę od mojego narzędzia pracy — mikrofonu! Jeśli jest to możliwe, mogę powiedzieć: Zapraszam na scenę Panią X / Pana Y, która / który w trzech zdaniach opowie (…), która / który w 10 minutowej prezentacji (…), która / który w 2 minutach, o ile to możliwe, opowie Państwu, jak wyglądało 90 dni pracy na planie zdjęciowym filmu Z. Takie rozwiązanie daje mi potem szansę do zdyscyplinowania mówcy. Mogę to zrobić dodatkowo w sposób bardzo humorystyczny, odwołując się do wcześniej zapowiedzianego czasu wystąpienia.
6. Nie pokazuję zdenerwowania. Reaguję na bieżąco.
W pracy prowadzącego, mistrza ceremonii co rusz zdarzają się niespodziewane sytuacje. Gość, którego zapraszam na scenę, nie przychodzi (ktoś zapomniał mi powiedzieć, że jednak nie dotarł), kelner podający wino podczas gali, wywraca się z tacą na parę z ósmego rzędu, a pan w dziewiętnastnym rzędzie krzyczy nagle: „HAŃBA!”.
To prawie moja codzienność. Przede wszystkim nie mogę się dać sprowokować i pokazać, że coś poszło nie tak, jak wszyscy byśmy tego chcieli. Co robię? Nawiązuję do sytuacji, czynię krótki żart i jak gdyby nigdy nic, przechodzę dalej. Podczas prowadzenia wydarzenia zachowuję się jak profesjonalny muzyk — nawet jeśli się pomylę lub ktoś mnie rozproszy, nie zatrzymuję się, nie pokazuję światu, że stała się tragedia, bo mamy niezgodność ze scenariuszem. Po prostu gram dalej.
7. Generuję entuzjazm. Skracam scenariusz o zbędne wstawki.
75% uczestników imprez myśli, że biorę udział w każdym etapie tworzenia wydarzenia. To nieprawda. Często zdarza się, że otrzymuję gotowy tekst stworzony przez zespół marketingu firmy, z którą współpracuję. Jeśli dostaję gotowy scenariusz wraz z komendą: MÓW, czytam go i sugeruję poprawki. Preferuję jednak współpracę z organizatorami od samego początku — mam spore doświadczenie i chętnie się nim dzielę.
Moim zadaniem jest sprawić, żeby wydarzenie było ciekawe, a publiczność wyszła zadowolona nie tylko z koncertu lub konferencji, ale także z… atmosfery panującej przed i po wydarzeniu. W oczach gości imprezy jestem jej gospodarzem = organizatorem, mimo że często tak nie jest. Ale jestem “twarzą” i “głosem” organizatora.
Generować pozytywne emocje można tylko wtedy, kiedy tekst jest napisany „moimi słowami”. Zamiast mówić: „A teraz zapraszam na scenę Pana X”, lepiej przecież powiedzieć: „Gdyby nie Pan X, nigdy byśmy się tutaj nie spotkali, a państwo nie bawiliby się tak dobrze. To czas, żeby Pan X skierował do wszystkich kilka słów. Zapraszam! Brawo!”.